Kochać innych nie kochając własnego życia? Kazania
Kazanie na 31 niedzielę zwykłą rok A
Nie dbam o to, co przerasta moje siły…
Słowa psalmisty z dzisiejszego psalmu responsoryjnego
mogłyby posłużyć za całość niedzielnej nauki.
Wystarczyłoby powiedzieć: nie dbajcie, kochani, o to, co przerasta Wasze siły!
I byłoby to doskonałym streszczeniem dzisiejszej Liturgii Słowa.
Upraszczam, oczywiście,
bo nie można się zwalniać z wysiłku – on jest konieczny.
Gdybyśmy rezygnowali ze wszystkiego, co nas męczy,
życie raczej nie mogłoby się toczyć normalnie.
Ale jeśli chodzi o coś, co siły przerasta –
bardzo mądrze jest zrozumieć swoje ograniczenia.
Co więcej – polubić je.
Przykłady, rzecz jasna, można mnożyć.
Te dotyczące wyglądu – najczęściej w przypadku pań,
kiedy cały czas wydaje im się, że coś należałoby poprawić,
czy też te dotyczące stanu posiadania, stereotypowo: na przykład samochodu odpowiedniej klasy, w przypadku panów…
my ludzie mamy tę skłonność, by marzyć o lepszym – jak nam się wydaje – życiu,
które to „lepsze” życie utożsamiamy z czymś będącym do zdobycia,
niekoniecznie materialnie,
marzymy, pragniemy i szukamy dróg rozmaitych…
Śmieszą mnie te rozmaite tzw. afirmacje, które człowiekowi każą powtarzać:
„Jestem wspaniała, jestem wspaniała, jestem wspaniała…”
„Jestem silny, jestem silny, jestem silny…”
Jakby ta wspaniałość i ta siła wypowiedziane ustami miały sto procent skuteczności
na drodze do akceptacji siebie…
Jeśli to coś jest nieosiągalne – trzeba się z tym pogodzić.
I uwierzyć, że można być szczęśliwym bez tego.
Siostry i bracia,
te refleksje o byciu szczęśliwym z czymś, lub bez czegoś,
chciałbym skierować na postrzeganie swojego życia –
bo właściwie to o nie tutaj chodzi
i jeżeli czegoś nas Pan Bóg uczy poprzez swoje słowo, to właśnie życia.
Bóg uczy nas żyć.
Robi to w sposób bardzo oryginalny,
tak, iż często pojęcia nie mamy,
że jakaś kolejna trudna sytuacja w życiu była po prostu lekcją.
Tego się dowiadujemy później, nawet po latach.
Dzisiaj ta nauka Pana Boga, jak życia,
jest jeszcze bardziej wyjątkowo oryginalna.
Mowa jest w niej bowiem o poniżeniu i wywyższeniu.
Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony.
To jest właściwie jeden z kluczowych problemów człowieka:
poczucie własnej wartości.
Mówimy, że ktoś się lubi wywyższać. I to nas denerwuje.
To trochę tak, jak z tymi długimi rękawami, frędzlami,
które faryzeusze używali, żeby podnieść samoocenę sobie
a innym ciśnienie.
Ale nie to jest naszym problemem.
Uważam, że czymś, co czyni nam o wiele więcej krzywdy,
jest konieczność poprawy samopoczucia własnego
kosztem bycia ocenionym przez innych.
I tutaj te słowa o wywyższeniu i poniżeniu
zaczynają się robić niebezpieczne,
myślę, że źle zinterpretowane w kontekście religijnym
mogą wręcz przyczynić się do duchowej tragedii.
Dlaczego?
Dlatego, że Jezusowi z całą pewnością nie chodzi o to,
by Jego wyznawcy byli wspólnotą frustratów, nieszczęśliwych i smutnych
– wręcz przeciwnie, Jezus chce mieć wspólnotę radości, nadziei,
wspólnotę wzajemnie się kochających ludzi.
Nasze ludzkie myślenie w tym względzie może nam naprawdę nieźle namieszać.
Bo dotyczy samooceny.
Pokora?
W prosty sposób odpowiadamy opuszczeniem głowy, wzroku,
bezwolnym poddaniem.
Pycha?
W prosty sposób kojarzymy z nosem podniesionym do góry
i patrzeniem na innych z góry.
To naprawdę byłoby zbyt proste…
Moi drodzy,
Mówi się, że osoby z niską samooceną
pozwalają się wykorzystywać w kontaktach z innymi,
nie bronią swoich praw,
ponad własne potrzeby przedkładają potrzeby innych.
I to jest najczęściej źródłem jakiegoś cierpienia
do tego stopnia, że osoby takie starają się ukryć prawdziwy stan rzeczy
nawet przed samym sobą –
i na przykład przesadnie podkreślając własną moc
albo kierują wrogość i frustrację na innych.
Swoje braki kompensują agresją, zarozumialstwem czy arogancją.
Wszyscy znamy takich ludzi w swoim otoczeniu,
najczęściej jednak nie wiemy, co jest źródłem ich zachowań.
To wszystko, co jest w świecie naszych emocji naprawdę może zwodzić
w prawdziwym rozrachunku z rzeczywistością,
i jeżeli Jezus mówi o pokorze i o pysze,
to nie chodzi mu o proste odruchy i odczucia.
On mówi o postawach.
O pewnej ugruntowanej postawie wobec samego siebie,
która przekłada się na relację ze światem.
I to jest sedno.
Żeby naprawdę móc robić krok w przód w swoim życiu duchowym
trzeba zrozumieć i pokochać siebie.
Nawet nie rozumiejąc – jednak kochać.
To się zaczyna od tego, od czego ja zacząłem kazanie –
od cytatu z psalmu
nie dbam o to, co przerasta moje siły…
Pogodzić się z własnymi ograniczeniami (nie grzechem!)
oznacza pokorę.
Ale tylko w ten sposób można pokochać siebie.
I tylko w takiej kolejności można zacząć kochać innych:
tak ludzi, jak Boga…