Św. Krzysztof/odpust w Tychach Kazania
CZŁOWIEK SZUKAJĄCY WIELKOŚCI MUSI W KOŃCU ZETKNĄĆ SIĘ Z BOGIEM. Kazanie na uroczystość odpustową Świętego Krzysztofa. Tychy, parafia Świętego Krzysztofa, 30 lipca 2017 r.
Był sobie las, zielony las,
a w lesie sejm burzliwy,
bo zwierząt chór prowadził spór
co znaczy być szczęśliwym.
Więc bury miś kudłaty miś
pomedytował krótko:
szczęśliwym być to miodek pić
i mieć porządne futro.
Zasępił się posępny sęp
i rzecze zasępiony:
„A czy ja wiem? – szczęśliwy ten
kto ma silniejsze szpony”
SIOSTRY I BRACIA W CHRYSTUSIE!
Wybaczcie żartobliwy ton piosenki.
Nawet nie pamiętam jej pochodzenia…
Z całą pewnością jednak wiem, że oddaje rzeczywistość każdego z nas.
Dlaczego?
Bo wielu się nas tutaj zebrało,
różni nas praktycznie wszystko:
różnica wieku, płci, wykształcenia… moglibyśmy wyliczać w nieskończoność, nawet nasza wiara, indywidualnie przeżywana, nas z pozoru różni…
A jest coś pewnego, co nas łączy, co jest wspólne każdemu z nas.
To pragnienie szczęścia…
Różnie je nazywamy i różnie je nazywają ci, którzy pragną nam to szczęście dać albo sprzedać…
Można mówić o komforcie życiowym. życiowej satysfakcji, zbilansowaniu…
Ja nie chcę tego nazywać.
Chcę aby to pragnienie,
coś bardzo nieuchwytnego,
coś bardzo indywidualnego,
coś bardzo głębokiego, choć czasem nieuświadomionego
pozostało nienazwane.
Jest w tej rymowanej piosence coś bardzo mądrego.
Otóż po wszystkich zwrotkach,
w których zwierzęta wymyślają co to naprawdę oznacza być szczęśliwym,
ktoś wpadł na pomysł, żeby zapytać o to człowieka.
Ostatnia zwrotka jest okrutna.
Albo przynajmniej gorzka:
I właśnie tu, aż mówić wstyd
skończyła się ballada.
Bo człowiek siadł, w zadumę wpadł
i nic nie odpowiada…
Nic nie odpowiada?
Czy ja i Ty również nic byśmy nie odpowiedzieli?
Czy naprawdę tak trudno byłoby nam po prostu stwierdzić,
że to czy tamto sprawia, że człowiek jest naprawdę szczęśliwy?
Zdrowie? Pieniądze? Miłość? Dom? Wykształcenie?
Dzisiejsze kazanie na uroczystość Krzysztofa, patrona tej świątyni
chciałbym uczynić odpowiedzią na to pytanie.
To jest pytanie, na które odpowiedź znajduje się gdzieś w historii,
chcę ją Wam dzisiaj opowiedzieć.
CZĘŚĆ PIERWSZA. WŁAŚCIWY WYBÓR.
Było to jakieś trzy tysiące lat temu. Podobno na świecie było wówczas jakieś 5 milionów ludzi. Nad Izraelem rządzi młody król, syn Dawida i Batszeby, co dodaje tej sytuacji szczególnego charakteru, wszak to jego matkę uwiódł król w chwili gdy dokonywał najstraszniejszej rzeczy jakiej człowiek może dokonać… doprowadził do śmierci przyjaciela w imię ochrony własnego dobrego imienia.
Salomon.
Urodził się w Jerozolimie już po śmierci swojego starszego rodzonego brata.
Otrzymał imię Jedidia (Jedyniasz),
imię Salomon było najprawdopodobniej imieniem tronowym,
które przybrał dopiero po objęciu rządów.
Słyszeliście o tym w pierwszym czytaniu:
W Gibeonie ukazał się Pan Salomonowi w nocy, we śnie.
Wtedy rzekł Bóg: Proś o to, co mam ci dać.
Salomon odpowiada:
Racz dać Twemu słudze serce pełne rozsądku do sądzenia Twego ludu
i rozróżniania dobra od zła, bo któż zdoła sądzić ten lud Twój tak liczny?
Pan Bóg chce dać Salomonowi cokolwiek.
On sam ma wybrać.
Mógł wybrać długie życie,
mógł wybrać bogactwo,
mógł wybrać zgubę wrogów.
Wybrał umiejętność roztropnego sądzenia,
rozsądzania spraw ludzkich,
a zatem wybrał mądrość, która od tego momentu
przejdzie do historii.
Mówić się będzie „Salomonowy wybór” – jako wybór bardzo mądry.
W Biblii opisana jest historia związana z wyrokowaniem króla:
dwie kobiety miały po jednym niemowlęciu,
jedno z nich umarło, każda twierdziła, że jej dziecko żyje.
Salomon stwierdza, że należy dziecko rozciąć na dwie połowy,
aby każda kobieta otrzymała po połowie.
Wtedy przeciwko wyrokowi protestuje prawdziwa matka,
która woli oddać je rywalce, niż pozwolić, by poniosło śmierć;
Salomon poznaje po tym, że to ona jest matką dziecka i oddaje je jej.
Jest, moi drodzy, w tej historii Salomona
tej sytuacji z nocy w Gibeonie,
pewna bardzo szczególna rzecz…
szukając szczęścia stajemy często przed bardzo wieloma wyborami.
Nie jest łatwo zdecydować, czego najbardziej pragniemy.
Nie wolno nam jednak zapomnieć,
że znalezienie szczęścia w dużej mierze zależy od nas.
CZĘŚĆ DRUGA TEJ HISTORII. ODDAĆ WSZYSTKO.
Tysiąc lat później.
Chrystus opowiada uczniom przypowieść.
Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Z radości poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją.
Jest moi drodzy w tej przypowieści oczywiście pewien element romantyczny.
Niemniej jednak coś bardzo konkretnego.
I przede wszystkim prawdziwego.
Szukając szczęścia, po zrobieniu pierwszego kroku,
trzeba umieć postawić wszystko na jeden los.
To znaczy oddać wszystko za ten jeden skarb, jedną perłę.
Tylko tak można uczynić kolejny krok naprzód na drodze szukania szczęścia.
CZĘŚĆ TRZECIA. NIESPOKOJNE SERCE.
Święty Krzysztof.
W legendach greckich był barbarzyńcą,
który zaciągnął się do wojska rzymskiego i tam zapoznał się z wiarą chrześcijańską.
Miał nawet pochodzić z bajecznego plemienia ludzi z psią głową (kynokefalów).
W niektórych jego żywotach czytamy,
że służąc u pewnego króla powziął myśl,
aby poszukać sobie największego pana, jaki jest na świecie
i do niego na stałe zaciągnąć się na służbę.
Udał się zatem do jednego wielkiego króla,
o którym wieść głosiła, że nie ma nadeń większego pana na świecie,
a król obejrzawszy go przyjął go chętnie i zatrzymał na swoim dworze.
Niestety Krzysztof zauważył, że król, który wyznawał wiarę Chrystusową,
ilekroć usłyszał imię diabła, żegnał się znakiem krzyża.
Na to Krzysztof: Jeśli boisz się, aby ci diabeł nie zaszkodził,
wynika stąd, że jest on większy i potężniejszy od ciebie,
skoro tak bardzo obawiasz się go.
Zawiodłem się zatem uważając,
że znalazłem największego i najpotężniejszego pana na świecie.
Idę szukać owego diabła,
aby wziąć go sobie za pana i zostać jego sługą.
I tak się stało.
Krzysztof zobowiązał się do stałej służby u niego
i uznał go swoim panem.
Gdy jednak wędrowali razem, spotkali przy ruchliwej drodze znak krzyża,
a diabeł na jego widok uciekł przestraszony, zeszedł z drogi,
poprowadził Krzysztofa przez bezludne wertepy
i za jakiś czas dopiero wrócił na drogę.
Krzysztof widząc to ze zdziwieniem zapytał go,
dlaczego w takim pomieszaniu opuścił równy gościniec
i tyle nakładając drogi poszedł przez bezludne wertepy.
On jednak nie chciał mu tego żadną miarą wyjawić i
dopiero gdy Krzysztof rzekł: Jeśli mi tego nie wyjawisz, zaraz odejdę od ciebie –
diabeł przymuszony powiedział mu:
Pewien człowiek, zwany Chrystusem, był przybity do krzyża,
a ja ilekroć zobaczę Jego znak, trwożę się wielce i uciekam.
Na to Krzysztof:
A zatem ów Chrystus jest większy i potężniejszy od ciebie,
skoro tak bardzo obawiasz się Jego znaku?
Na darmo tedy trudziłem się i nie znalazłem jeszcze największego pana na świecie.
Ale teraz bądź zdrów, bo myślę cię opuścić, a szukać tego Chrystusa.
Moi drodzy, dalsza część tej legendy
odbywa się nad rzeką dokąd wyprawił Krzysztofa pewien mądry mnich,
aby przeprawiał tam ludzi.
I to już dobrze znacie –
Krzysztof usłyszał raz trzykrotne wołanie.
Za trzecim wreszcie razem wyszedł na wołanie i spotkał nad brzegiem rzeki
nie znanego sobie chłopca,
który go usilnie prosił, by go przeprawił.
Krzysztof tedy posadził sobie dziecko na ramionach,
wziął laskę i wszedł w rzekę.
Lecz oto woda w niej zaczęła powoli wzbierać,
a chłopiec ciężył mu tak, jakby był z ołowiu,
i im bardziej posuwał się naprzód,
tym bardziej fala się wzdymała,
a chłopiec coraz bardziej przygniatał jego ramiona nieznośnym ciężarem,
tak że znalazł się w nader trudnym położeniu i poważnie lękał się o siebie.
Gdy na koniec z biedą pokonał trudności i przebrnął rzekę,
postawił chłopca na brzegu i rzekł doń:
O wielkie niebezpieczeństwo przyprawiłeś mnie, chłopcze,
i tak mi ciążyłeś, że gdybym miał cały świat na sobie,
nie czułbym chyba większego ciężaru.
A na to chłopiec odparł:
Nie dziw się, Krzysztofie, bo miałeś na sobie nie tylko cały świat,
lecz niosłeś na swych ramionach także tego, który stworzył ten świat.
Minie kilkaset lat.
W tym to okresie powstanie najstarszy dowód kultu św. Krzysztofa.
Na dzień dzisiejszy jego dzieje przykrywa warstwa legendarności.
Można różnie podchodzić do jego osoby,
ale nie można pominąć tego, że w roku 452
w Haidar-Pacha, w Nikomedii,
powstał napis, w którym jest mowa
o wystawionej ku czci Św. Krzysztofa bazylice w Bitynii.
Będzie to czas działalności świętego Augustyna.
Aureliusz Augustyn z Hippony – doctor gratiae –
święty.
Człowiek ten napisze wiele, bardzo wiele słów.
Niemniej jednak w tej wielości znajdą się jedne szczególne,
moim zdaniem najpiękniejsze:
Późno Cię umiłowałem,
Piękności tak dawna, a tak nowa, późno Cię umiłowałem.
W głębi duszy byłaś, a ja się po świecie błąkałem i tam szukałem Ciebie,
bezładnie chwytając rzeczy piękne, które stworzyłaś.
Ze mną byłaś, a ja nie byłem z Tobą.
One mnie więziły z dala od Ciebie –
rzeczy, które by nie istniały, gdyby w Tobie nie były.
Zawołałaś, krzyknęłaś, rozdarłaś głuchotę moją.
Zabłysnęłaś, zajaśniałaś jak błyskawica,
rozświetliłaś ślepotę moją.
Rozlałaś woń, odetchnąłem nią – i oto dyszę pragnieniem Ciebie.
Skosztowałem – i oto głodny jestem, i łaknę.
Dotknęłaś mnie – i zapłonąłem tęsknotą za pokojem Twoim.
Na koniec tych słów doda:
Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie.
I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie.
To są słowa niezwykłe, moi kochani.
Niespokojne serce.
Dotąd, dopóki w Bogu nie spocznie…
To jest dokładnie to samo, co swoim życiem wyraził święty Krzysztof.
Dokładnie ta sama prawda, stąd przywołuję Augustyna.
Krzysztof szukał całe swoje życie i w końcu znalazł.
Niespokojne było jego serce, póki nie spoczęło.
Nie da się przez całe życie poszukiwać wielkości
żeby w końcu nie natknąć się na Boga…
CZĘŚĆ CZWARTA I OSTATNIA. TU I TERAZ.
Z powołaniem do życia parafii Św. Krzysztofa w Tychach były pewne trudności.
Wiele lat trwało nim uzyskano pozwolenie,
o które starał się ks. prałat Eugeniusz Świerzy,
proboszcz parafii św. Marii Magdaleny w Tychach.
Uważa się, że ostateczna pozytywna odpowiedź władz na prośbę o budowę
była wynikiem napiętej sytuacji politycznej w Polsce
oraz oczekiwań na pielgrzymkę Ojca Świętego Jana Pawła II do ojczyzny.
Zezwolenie na budowę kościoła zostało wydane 25 marca 1982 roku.
Zaś we wrześniu tego samego roku bp Herbert Bednorz poświęcił plac budowy, tymczasową kaplicę oraz krzyż.
Patron parafii – św. Krzysztof – został wybrany nieprzypadkowo.
Jest on patronem podróżujących.
Zapewne obrano go patronem parafii ze względu na fakt,
iż w tamtym czasie w mieście powstawała również fabryka samochodów.
W listopadzie 1986 ówczesny biskup katowicki Damian Zimoń
wmurował kamień węgielny,
a 11 września 1994 poświęcił kościół.
Ten kościół.
Miejsce szczególne, któremu patronuje Święty
przez całe życie poszukujący kogoś najbardziej potężnego,
szukający szczęścia prawdziwego,
który ostatecznie odnalazł je w Chrystusie.
I taka jest chyba podstawowa prawda tej uroczystości…
Jeśli jakaś mądra myśl, sentencja, refleksja
ma pozostać w Waszych umysłach po tym świętowaniu odpustu,
to niech to będzie ta:
szukając szczęścia
człowiek ostatecznie zawsze trafia na Boga.
Bo nie da się szczęścia odnaleźć gdzie indziej.
Tego prawdziwego, które nigdy się nie kończy…
Co znaczy być szczęśliwym?
Pytały zwierzęta ze śmiesznej piosenki z początku tego kazania.
Człowiek odpowiedzieć nie potrafił.
Siadł. W zadumę wpadł…
Niech tej dzisiejszej zadumie nad Bożym Słowem
towarzyszy głęboka refleksja…
że odnaleźć skarb można tylko raz,
ale trzeba za niego oddać wszystko.
Nawet życie…