Randy Singer, „Adwokat” Recenzje
„Miałem czternaście lat, gdy dowiedziałem się, jak to jest być ukrzyżowanym”. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się powtarzać kilka razy na głos pierwszego zdania rozpoczynanej książki.
A nawyk odwracania z powrotem kartek, by jeszcze raz jakieś zdanie przeczytać, mam od dawna (stąd, nie ukrywam, absolutna dominacja drukowanych książek w moim czytelniczym życiu nad elektronicznymi. Nie ma nic lepszego, niż po prostu móc przewertować na nowo kartki, by jakiś smakowity kąsek poczuć na podniebieniu jeszcze raz i usłyszeć jak chrupie). Jeszcze nigdy nie było to pierwsze zdanie. No cóż… „Adwokat” od początku do końca okazał się tak wybitnym daniem, że nawet jeśli zaraz po zakończeniu całości pomyślałem, że chcę więcej, to jednak poczułem się nasycony.
Aktor uwięziony w ciele imperatora, narcystyczna bestia z lirą. Seneka, którego nauki inspirowały, choć życie mogło budzić pogardę. Westalka i gladiator. Senat jakby nadpsuty tylko z zewnątrz, ale na odległość śmierdzący bardziej od rozkładającego się miasta. I gdzieś pośrodku tego wszystkiego jasność szlachetnego systemu prawnego, źródło dumy i pychy zarazem, przez tę siostrzaną genezę niemniej jednak skazanego na porażkę.
„Miałem czternaście lat, gdy dowiedziałem się, jak to jest być ukrzyżowanym”. W jedenastym roku panowania Tyberiusza Juliusza Cezara Augusta młody Rzymianin, uczeń Seneki, usiłuje złapać oddech po upuszczeniu na ziemię belki niesionej w towarzystwie kilkunastu innych uczniów. W jaki sposób to pierwsze doświadczenie młodego adepta retoryki, późniejszego asesora Poncjusza Piłata i wybitnego adwokata, którego mowy obrończe w trakcie najważniejszych w historii starożytnego cesarstwa rzymskiego mogłyby wejść do najlepszych współczesnych podręczników, wpłynęło na dalszy ciąg wydarzeń, zdradzić nie zamierzam. Podsumuję krótko: warto sprawdzić. Bo to jedna z najlepszych książek, jakie w życiu przeczytałem.
„Nigdy nie czułem się większym dłużnikiem innych niż przy pisaniu tej książki”. Tymi słowami rozpoczyna się „posłowie” autora „Adwokata”, Randy’ego Singera. Wierzę mu. Musiał się napracować, by to harmonijnie skomponowane dzieło, którego akcja rozgrywa się w starożytnym Rzymie, było wiarygodne. A jest wiarygodne. Nie ukrywam: zasadniczym źródłem mojego podziwu dla narracji Singera jest jej absolutna harmonia. Główny bohater – stoik z wykształcenia i przekonania, uczeń Seneki, dojrzewa z wiekiem, gdyż akcja zbiega się z kolejnym etapami jego życia. Jego myśli, słowa i zachowania nawet przez moment nie powodują podejrzeń, że coś jest nie tak. Wręcz przeciwnie. Nikodem myśli, mówi i zachowuje się jak najprawdziwszy stoik, a to, że Singerowi udało się pomiędzy narrację wprowadzić oryginalne cytaty starożytnych mistrzów i nie popaść przy tym w naiwny patos, jest – moim zdaniem – jednoznacznym dowodem na wielkość autora.
Nie wolno, absolutnie nie wolno tego robić, bo Sienkiewicz pisał „Quo Vadis” dziesiątki lat temu i nie miał na pewno takiego instrumentarium do pomocy, jak Singer, niemniej jednak muszę to – dla przyzwoitości i ze względu na ten sam kontekst historyczny, w tym: rozwoju wczesnego chrześcijaństwa – powiedzieć. „Adwokat” jest lepszy. I jeśli kto chce rzucić kamień (ta scena też w nim jest) to niech najpierw przeczyta, potem porozmawiamy i sam nadstawię łeb pod ten kamień, jeśli udowodni. A co pana Singera, który nigdy nie czuł się większym dłużnikiem innych, niż przy pisaniu tej książki, to ja powiem: dziękuję. Czuje się jeszcze większym dłużnikiem. Bo tak interesująco i kompetentnie skonstruowanej historii, w której piękno klasycznych form i norm przenika się z głęboką refleksją o życiu, śmierci, wierze i miłości, chyba jeszcze nie czytałem.
Randy Singer, Adwokat
Wydawnictwo Święty Wojciech Dom Medialny 2016